Przejdź do głównych treściPrzejdź do głównego menu
piątek, 29 marca 2024 16:14
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Chciałam pomóc mamie w cierpieniu. Jednak po wizycie lekarzy czuję wściekłość i bezradność

-Mnie i moją ciężko chorą mamę w nocy z soboty na niedzielę (7/8 października 2017 r.) spotkała dość przykra i nieprzyjemna, a jednocześnie niezrozumiała sytuacja ze strony lekarza pogotowia oraz lekarza opieki nocnej. Obiecałam sobie, że nie pozostawię tego bez echa – napisała do nas pani Jola z Gryfina.
Chciałam pomóc mamie w cierpieniu. Jednak po wizycie lekarzy czuję wściekłość i bezradność

Autor: czytelniczka igryfino

-Moja mama ma 74 lata. Jest emerytowaną pielęgniarką, pracowała w szpitalu w Szczecinie. Wychowała mnie na człowieka z empatią, szacunkiem do drugiego człowieka i zrozumieniem ciężkiej pracy służby zdrowia, bo wszelkie problemy to często wina złych reform a nie ludzi... I tak w efekcie z pokorą przyjmujemy różne niedogodności. Mama nie jest roszczeniowa, rzadko narzeka, nie skarży się. Ale do soboty... Tego nie umiem przemilczeć, czara się przelała!!!

Mama choruje na białaczkę limfatyczną b-komórkową. Jest po dwóch seriach chemii, ostatnia zakończona 1,5 roku temu, obecnie w stadium remisji. Nadciśnienie, niewydolność serca z utrwalonym migotaniem przedsionków. Problemy z płucami, guzki nie do końca znanego podłoża. Maj i początek września tego roku - pobyt w szpitalu w Gryfinie z powodu zapalenia płuc. W ostatnim roku mama bardzo podupadła na zdrowiu, nie ma ogólnie siły. Nie wychodzi z domu. Wymieniłam schorzenia te podstawowe i istotne w zdarzeniu. Oczywiście jest jeszcze wiele innych, ale te są pod kontrolą i nie sprawiają obecnie problemów.

Mieszkam z mężem i z dziećmi razem z mamą w Gryfinie na Górnym Tarasie w bloku na 2 piętrze. Obecnie nie pracuję, ponieważ zrezygnowałam z pracy aby opiekować się mamą.

Mama nie jest na co dzień obłożnie chora, porusza się po mieszkaniu, wykonuje podstawowe czynności bez pomocy. Ale są dni, gdy nagle jej stan się pogarsza i dzieje się to w przeciągu 2-3 godzin. Np. idziemy spać, jest wszystko dobrze i nagle w środku nocy zaczyna się coś dziać, biegunka, wymioty, bardzo wysoka gorączka, dreszcze lub poty, krótki płytki oddech, duszności. Różnie. Czasem kilka tych rzeczy jednocześnie.

I tak było w sobotę. Fakt, że od kilku dni mama była lekko podziębiona, otrzymała leki. Stan pod kontrolą. Około godziny 20.00 mama położyła się. W domu był mój mąż z dwójką dzieci. Wszystko było w porządku. Wróciłam ze Szczecina z uczelni przed godziną 23. Mama przebudziła się, stwierdziłam, że ma bardzo płytki przyspieszony oddech i temperaturę. Zmierzyłam. Ciśnienie 157/107, tętno 117, temperatura 39 st. Błędny wzrok, słaba reakcja na to, co mówiłam do mamy. Ostry ból z prawej strony pod żebrami. Nie mamy samochodu, więc nie mam jak pojechać do lekarza opieki nocnej. Można zamówić taksówkę, ale mamy stan był taki, że nie zeszłaby z drugiego piętra. Postanowiłam zadzwonić pod 999 na pogotowie. Pani dyspozytorce zwięźle opisałam sytuację. Gorączka, płytki szybki oddech, temperatura, ciśnienie, tętno. Ostatnie zapalenie płuc, stwierdzona białaczka, migotanie przedsionków. Odpowiedziałam na pytania, pani przyjęła zgłoszenie i powiedziała, że wysyła karetkę. I tu się kończy przyjemna opowieść...

Przyjechała karetka, lekarz z dwoma innymi panami weszli do mieszkania. Lekarz miał napisane na kurtce uniformu na plecach wielkimi literami LEKARZ. No więc to chyba był lekarz?! Osłuchał, zmierzyli ciśnienie, temperaturę. Na informację o bólu po prawej stronie nie zareagował wcale. Przeczytał ostatnią kartę wypisową ze szpitala. Zadał mi kilka pytań.

No i usłyszałam: „Pacjentka z białaczką, czyli obniżona odporność - to już dawno powinna dostać antybiotyk! Dlaczego lekarz rodzinny nie dał?!?!”.

Powiedzieli także, że w zasadzie to oni w ogóle nie powinni byli przyjechać, bo pogotowie wzywa się tylko w sytuacjach zagrażających życiu. Antybiotyk mama musi dostać, najlepiej natychmiast, najpóźniej to rano. Ale on nie wypisze recepty, bo nie jest od tego, tylko od ratowania życia w nagłych przypadkach. Proszę dzwonić do lekarza rodzinnego, opieki nocnej i świątecznej, to on ma przyjechać do chorej i wypisać receptę.

Odpowiedziałam, że nie wiedziałam, że taki lekarz może przyjechać do domu, że teraz takie zmiany nastąpiły, a zresztą pani dyspozytorka, z którą rozmawiałam mogła mi odmówić wysłania pogotowia i poinformować jak mam dalej postąpić.

Oj, no i wtedy mi się dostało! Lekarz podniesionym głosem powiedział, że to mój obowiązek jako pacjenta wiedzieć! A moja mama to mogła sobie sama zmierzyć temperaturę i wziąć coś przeciwgorączkowego!

Mama w tym czasie siedziała bez siły na fotelu, ze spuszczoną głową i nie odezwała się słowem. Próbowałam wyjaśnić, że taki ciężki stan to w mamy przypadku występuje nagle, ale nie chciał mnie słuchać. Ale czy lekarz nie powinien tego sam wiedzieć?! Wychodząc nawet nie powiedział do widzenia...

Teraz druga część opowieści…

Na stronie http://www.nfz-szczecin.pl/sbhap_wyjazdowa_nocna_i_swiateczna_opieka_zdrowotna.htm?PHPSESSID=c86feacce2d538193638ce8b73e22fa4 

znalazłam numer do opieki nocnej. Były dwa: do lekarza i do pielęgniarki. Zadzwoniłam do lekarza, nikt nie odebrał. Wybrałam nr do pielęgniarki, odebrała. Zaczęłam mówić i padło szybkie pytanie: "To Pani przed chwilą dzwoniła?". Odpowiedziałam: „No tak, ale...”. Pani oddała słuchawkę lekarzowi.

- Dzwonię w sprawie...

-A to Pani, przecież mówiłem, że nie mogę pani wypisać recepty!

Zaniemówiłam... Nie rozumiałam co się dzieje...

- Ale jak to?!

- Proszę tu przyjść, to wtedy wypiszę.

Sytuacja wydała mi się jakaś absurdalna... To jak, mam wziąć mamę na plecy i zanieść?! Krótka wymiana zdań i wtedy coś mnie tknęło.

- A czy ja rozmawiam z panem doktorem z pogotowia, który był przed chwilą u mojej mamy?

Okazało się, że nie, że chodziło o inną osobę, inną sytuację. Zbieg okoliczności. Gdy w końcu opowiedziałam o wszystkim, to lekarz nie mógł uwierzyć, że było pogotowie i doktor nie wystawił recepty.

- Ale proszę mi wierzyć, nie jestem w domu sama, mam świadków na to!

Jednak opieka nocna nie ma czym przyjechać do pacjenta. Muszą zamawiać samochód ze Szczecina, bo na miejscu nie mają pojazdu do dyspozycji. Powiedziałam, że ja też nie mam. Mama nie ma siły, a jest sobota i lekarz rodzinny może przyjść dopiero w poniedziałek. W końcu usłyszałam, że zadzwonią po samochód i ktoś przyjedzie. Rzeczywiście długo nie czekaliśmy.

Ale tu kolejna nieprzyjemna sytuacja... Lekarz osłuchał, słychać jakieś szmery, ale to nie wymaga antybiotyku! Pacjentka dużo leży, więc to normalne.

- Jak tamten lekarz stwierdził, że trzeba antybiotyk, to mógł wypisać! Jak to nie chciał?! Jak to nie mógł?! To był to lekarz czy nie?!

- No miał na plecach napisane LEKARZ, dyplomu nie sprawdzałam...

- A gdzie kartka z wizyty pogotowia?!

- Jaka kartka? Nic nie zostawili...

- Jak to nie zostawili?! Pogotowie jak przyjeżdża to ze zleceniem, zostawiają potwierdzenie!

- No ale nic nie zostawili...

Receptę w końcu wypisał. Na informację o bólu po prawej stronie nie zareagował również wcale...

Niech mi ktoś powie co to było?! Co nas spotkało?!

Może i powinnam wiedzieć, jak to teraz jest? Zgoda, ale nie można powiedzieć tego inaczej? A skoro lekarz przyjechał już do pacjenta, to trochę zrozumienia i empatii ze swojej strony mógł wykazać. Przysięga Hipokratesa do czegoś zobowiązuje. Taki problem z wypisaniem  recepty?! Tak bym może i pomyślała, gdyby nie drugi lekarz, który stwierdził, że ten pierwszy miał obowiązek. Rozbieżność na temat potrzeby podania antybiotyku też ciekawa...  

Na koniec mała refleksja i kilka słów do obu panów: lekarza pogotowia ratunkowego, jak i lekarza opieki nocnej i świątecznej... Drodzy Panowie, kiedyś też będziecie mieć 70 lat i to wcale nie w bardzo odległej przyszłości. Też możecie chorować i nie życzę Wam aby potraktowano Was tak, jak Wy potraktowaliście straszą kobietę. Bo ma już swoje lata? Bo ma nieuleczalną chorobę? To co? To już nie trzeba się starać?!

My mamy tę świadomość, że lepiej już nie będzie. Nie oczekujemy cudów. Oczekujemy tylko dobrego słowa i chociaż próby pomocy.

Takiej wściekłości i bezradności dawno nie odczuwałam. Chciałabym pomóc mojej mamie w jej cierpieniu, ale czuję się po takich sytuacjach bezsilna. Tracę wiarę w ludzi. Mama otrzymała antybiotyk, ale noc prawie nieprzespana, bo ból po prawej stronie nie pozwalał jej się położyć, siedziała w fotelu. Lek przeciwgorączkowy jak zwykle spowodował poty i kilkakrotne przebieranie i dodatkowe osłabienie.

Ale jestem dobrej myśli. Szkoda tylko, że po takich perypetiach. Przecież odrobina dobrej woli i można było tego uniknąć… - opowiada pani Jola (nazwisko do wiadomości redakcji). 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
ReklamaMrówka
Reklama