A oto wspomnienia samej Zofii Głuszko:
Na ziemie zachodnie z Białorusi przyjechałam tak jak inni, w bydlęcych wagonach. We wspomnieniach został długi most, za którym była już Rosja. Był rok czterdziesty piaty. Pierwsze miasta to Kostrzyn, potem Mieszkowice. Do szkoły trzeba było i chodzić, i dojeżdżać. Były to jednak inne czasy. Wtedy dzieciaki i młodzież chciały się uczyć. Nie tak jak dziś „hulaj dusza, piekła nie ma”. Teraz nawet nie wiedzą co to były trójki klasowe. Wreszcie nadszedł czas na szkołę średnią. Należałam do osóbek wiecznie czegoś szukających. Taki poszukiwacz. Niestety nie na wiele mi się to zdało, bo w Chojnie były tylko dwie szkoły - pedagogiczna i handlowa. Wolałam już liceum pedagogiczne, choć nie miałam najmniejszego zamiaru być nauczycielką.
Po skończeniu liceum zaczęłam uczyć geografii. Niestety pełnoprawnym nauczycielem mogłam zostać dopiero jak skończę osiemnaście lat i otrzymam świadectwo maturalne. No to uczyłam i czekałam. Był to czas, kiedy nikogo nie dziwił 36-godzinny czas pracy. Nauczyciel był omnibusem. Zajmował się wszystkim, łącznie z harcerstwem. Później jak to w życiu bywa, pojawił się mąż, dwójka dzieci i przeprowadzka w 1958 r. do Gryfina, gdzie mąż został dyrektorem szkoły i budował dzisiejsze liceum przy ul. Niepodległości.
Ja w tym czasie tak miałam dość bycia nauczycielką, że zdecydowałam się odejść z zawodu. A że stypendium musiałam odpracować, więc zatrudniłam się w wydziale oświaty. Po roku siedzenia za biurkiem miałam dość bycia urzędniczką i szybko wróciłam do zawodu. Z pomysłowymi uczniami nudzić się nie można, a i problemów nigdy nie brakowało. Pamiętam jak po całym boisku ganiałam za uczniem, który jak ognia bał się dentysty, a pójść musiał. Wtedy jeszcze w szkole byli pielęgniarka i lekarz. Byli również praktykanci - przyszli pedagodzy. Oni uczyli się jak powinno się uczyć.
Pracując w Wyższej Szkole Morskiej, mąż dostał propozycję wyjazdu do Chin jako nauczyciel biologii. Bardzo się cieszyłam i bardzo byłam ciekawa tego odległego świata. Wszyscy pracownicy mieszkali razem w jednym budynku. Uczyliśmy wszystkiego i w każdej klasie. Chiny to inny świat. Chyba nie dla Europejczyka. Trafiliśmy do Chin w najgorszym okresie rewolucji kulturalnej. Reżim tam panujący niszczył ludzi i kraj. Samodzielnym wędrówkom po Szanghaju przeważnie towarzyszył „cień” w obawie o nasze bezpieczeństwo, ale trochę udało się zwiedzić.
Państwo Głuszkowie mieszkali w Chinach kilka lat. W ich domu jest wiele pamiątek i wspomnień z tamtego okresu.
– Nie zapominam o naszej pani i czasem do niej zaglądam. Pani Zofia Głuszko to dobry, mądry człowiek. Ciekawa osoba i świetny, choć wymagający nauczyciel – wspomina Asia Tunia, dawna uczennica pani Zofii.
TWS
Napisz komentarz
Komentarze