Przejdź do głównych treściPrzejdź do głównego menu
sobota, 27 kwietnia 2024 18:40
Reklama
Reklama

Zadaniem rodziców jest wspierać, ale nie przesadnie motywować

O niespodziewanym spotkaniu z Gianluigi Buffonem, swojej karierze, szkoleniu młodzieży i roli rodzica w rozwoju pasji swoich dzieci opowiada były reprezentant Polski, Marcin Adamski. W rozmowie towarzyszy mu młodszy syn i utalentowany następca, 13-letni Filip.
Zadaniem rodziców jest wspierać, ale nie przesadnie motywować

Wróćmy do taty. W wieku Filipa biegał pan za piłką po osiedlowych boiskach w Świnoujściu. Czasy się zmieniły i synowie mogą szkolić się w profesjonalnych akademiach. Zazdrości im pan tych możliwości?

MA: Może nie zazdroszczę, ale faktycznie jest tak jak pan powiedział. Dziś przywiązuje się dużą wagę do takich rzeczy jak technika, koordynacja ruchowa, motoryka, prawidłowość w bieganiu czy ogólna sprawność. Teraz to wszystko kształtuje się od dziecka, a kiedyś człowiek był samoukiem, biegającym gdzieś tam po podwórkach. Ja zacząłem regularne treningi późno, bo dopiero w wieku 14-15 lat. Nie było sztucznych boisk, trenowało się na piaszczystym, bo główna murawa była zarezerwowana dla pierwszej drużyny. Biegało się więc w piachu po kostki i kształtowało inne cechy: charakter czy wytrwałość. Nie było też dowożenia dzieci na treningi, trzeba było być bardziej samodzielnym. Dzisiaj dzieci mają łatwiej. Jest wiele akademii, w których dba się o wszystkie szczegóły. Są wykwalifikowani trenerzy, dąży się do indywidualizacji zajęć, do każdego zawodnika podchodząc z osobna. To wielka zmiana na plus, bo nie można wszystkich mierzyć tą samą miarą. Zwłaszcza w wieku juniorskim.

Z drugiej strony mówi się, że wraz z rozwojem infrastruktury sportowej spada zaangażowanie dzieciaków, które wolą spędzać czas przed ekranami smartfonów i komputerów. Synowie kochają piłkę, więc pan chyba nigdy nie musiał ich wyganiać z domu?

- My mieliśmy z tym łatwiej, bo kiedy synowie mieli 3 lata i rok, to siedzieli w loży VIP na stadionie w Wiedniu i oglądali tatę w meczach Ligi Mistrzów. Żałuję, że to było tak dawno, byli tacy mali i niewiele mogą pamiętać z tych fajnych spotkań, które rozgrywałem. Teraz oczywiście dalej żyją piłką i oglądamy mecze w telewizji, a co jakiś czas staramy się obejrzeć na żywo reprezentację Polski czy europejskie puchary. Byliśmy na przykład na meczu Realu w Madrycie i może to był początek fascynacji chłopaków tym klubem i Cristiano Ronaldo? To był 2011 rok. Dzięki Jurkowi Dudkowi mieliśmy okazję wejść do centrum treningowego, poznać Ronaldo i osobiście z nim porozmawiać.

Wracając do smartfonów i komputerów, kiedyś nie było takich „zagrożeń”. Teraz niektórym rodzicom faktycznie trudno wygonić dzieci sprzed telewizora, bo są inne rozrywki. Dobrze, że rodzice dostrzegają ten problem i decydują się zapisać dzieci choćby do takich akademii piłkarskich jak nasza. Rodzic wie, że lepiej jak jego pociecha spędzi 1,5 godziny na powietrzu niż w domu przed komputerem.

Jedni rodzice w ogóle nie są zainteresowani sportowym rozwojem swoich dzieci, a inni wręcz przeciwnie. Wyobrażają sobie, że ich 6-letni Krzysiu to następca któregoś z piłkarzy Reprezentacji Polski i narzucają synowi wielką presję. Jak znaleźć złoty środek?

- My w naszej akademii staramy się od początku uświadamiać rodziców. Już na samym początku zorganizowaliśmy spotkanie, na którym tłumaczyliśmy jaki jest cel tych treningów i jak należy podchodzić do sportowego rozwoju dziecka. Te dwa skrajne podejścia należy wypośrodkować. Trzeba umożliwiać dziecku aktywne spędzanie wolnego czasu, rozwój piłkarski, ale nie wolno wywierać niepotrzebnej presji. Być może niektórzy rodzice przenoszą na dzieci swoje niespełnione ambicje? Opiekunowie powinni pamiętać, że ich negatywne emocje błyskawicznie przenoszą się na najmłodszych. Dla dziecka sport to ma być zabawa, wynik na początkowym etapie nie może być najważniejszy. Zadaniem rodziców jest wspierać, ale nie przesadnie motywować, bo to może doprowadzić do zmęczenia nie tyle fizycznego, co psychicznego. Pamiętajmy, że nie każdy młody człowiek jest tak samo utalentowany, a do tego jedni dojrzewają wcześniej, a drudzy później. Na meczach czy turniejach często słychać też okrzyki typu „walcz”. Bardzo nie lubię tego słowa w kontekście rywalizacji dzieci. Im należy wszystko spokojnie tłumaczyć, a nie używać określeń związanych z walką czy wojną. Na to wszystko jeszcze przyjdzie czas.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
ReklamaMrówka
Reklama