Przejdź do głównych treściPrzejdź do głównego menu
sobota, 18 maja 2024 09:05
Reklama

Służba czy praca?

Nazywają ich różnie. Nie zawsze pochlebnie. „ Gliniarze”, „blacharze”, „łapacze”, „psy”. Przy tej ostatniej nazwie warto się zatrzymać. Pies to przecież najwierniejszy towarzysz. Nawet najmniejszy, do ostatnich sił będzie bronił swojego człowieka. Policjant zaś zawsze zjawi się tam, gdzie dzieje się coś złego. Tam, gdzie ktoś potrzebuje pomocy. A więc to ostatnie porównanie nie powinno obrazić policjanta. Jest on wierny swojej przysiędze - bronić słabych i zwalczać zło.
Dziś Święto Policji. W związku z tym prezentujemy tekst Tamary Szymańskiej, która rozmawiała z Czesławem Turkiewiczem, policjantem na emeryturze.
-To nie takie proste w kilkudziesięciu słowach streścić trzydzieści lat swego życia. Przeleciało jak z bicza strzelił. Ile to miesięcy, ile tygodni, dni… Były sprawy i proste, i trudne, ale zawsze z ludźmi. Kochałem swoją pracę i gdyby nie konieczność, chętnie pracowałbym do dziś -opowiada pan Czesław Turkiewicz, policjant na emeryturze.
Pan Czesław pochodzi z Górnego Śląska. Po skończeniu szkoły górniczej i krótkim okresie pracy w kopalni zgłosił się do wojska. W ten sposób znalazł się w Szczecinie w jednostce inżynieryjno-budowlanej. Ten okres swego życia wspomina z dużym sentymentem. Potem szkoła podoficerska i mundur zielony zmienił na szaroniebieski.
-W życiu młodego człowieka wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Ani się obejrzałem jak zostałem dzielnicowym. Był rok 1969. Mój posterunek w Pniewie obejmował bardzo duży  teren, ale najważniejsza w tym była budująca się Dolna Odra. Zadaniem moim i moich ludzi była ochrona, obsługiwanie budującej się elektrowni. Na wszystko trzeba było mieć oko. Musiałem zapewnić bezpieczeństwo na terenie budowy. Ścigać złodziei, a w owym czasie nawet najmniejszy element związany z elektroniką był łakomym kąskiem. To były czasy, kiedy o komputerach jeszcze nikt nie słyszał. Bywało, że maszynę do pisania woziłem w bagażniku. Potrzebne dokumenty wypełniałem to na posterunku, to w przyznanym mi pokoiku w biurze przyszłej elektrowni. Byłem dzielnicowym, a wiadomo, że to taki ktoś, kto jest zawsze w samym centrum spraw „człowieczych”. Pogodzić skłóconych sąsiadów, przemówić do rozsądku  facetowi „od kieliszka” czy poszukać krowy, która gdzieś zaginęła. Mimo ogromu pracy jakoś sobie radziliśmy. Oprócz spraw czasem śmiesznych, były i trudne, i tragiczne. Pamiętam wypadek, jaki się zdarzył na budowie. W pewnej chwili zerwała się jadąca winda. Zginęło sześć osób. Tego się nie zapomina – wspomina pan Czesław.
Po zakończeniu budowy Dolnej Odry pan Turkiewicz przeniósł się do Gryfina, gdzie pracował w wydziale kryminalnym. A następnie był dyżurnym. No a teraz emerytura.
-Odchodzić było żal. Lubiłem tę pracę. Może i jest niewdzięczna, może niedoceniana, ale potrzebna. Ta praca ma bardzo specyficzny charakter. Bronimy prawa, bronimy ludzi. W naszej pracy nie ma określonego czasu.  Moje pokolenie nie szło do pracy, szło na służbę – mówi pan Czesław. 
Dziś patrząc na tego st. sierżanta sztabowego trudno dopatrzeć się w nim emeryta. Jest pełen energii, cały czas ma kontakt ze służbą czynną. Jest przewodniczącym Stowarzyszenia Emerytów i Rencistów w KPP w Gryfinie i członkiem Zarządu Wojewódzkiego Stowarzyszenia. Ma działkę i domek w Wełtyniu, więc na brak pracy nie narzeka.   
-W naszej służbie jest coś nieuchwytnego, jak w wierszu kolegi Włodzimierza Świderskiego. Wiąże nas ze sobą  stara przecież drużba co jest ozdobą, która nas wśród innych wyróżnia dodaje Czesław Turkiewicz, kończąc swą opowieść.

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
KOMENTARZE
ReklamaMrówka
Reklama