Część 12. Poprzedni odcinek:
http://www.igryfino.pl/artykul/Na-finiszu-----korsykanska-wyprawa-Kamila-Krasickiego__7201
Ostatnie chwile w Corte
Na kempingu w Corte postanowiłem zostać cały następny dzień, tym bardziej, że moje stopy były w złym stanie i każdy krok sprawiał ból. Dzięki uprzejmości niemieckiego małżeństwa mogłem podładować telefon w ich kamperze, przy okazji ucięliśmy małą pogawędkę. Tego dnia było nadzwyczajnie gorąco, ale nic dziwnego, skoro nie znajdowałem się na wysokości 2000 m n.p.m. Większość dnia spędziłem nad lokalnym strumykiem. Następnego dnia czekała mnie podróż do stolicy Korsyki – Ajaccio. O 10:30 poszedłem na dworzec, jednak wcześniej spotkała mnie zaskakująca sytuacja. Wcześniejszego dnia o zmroku przyjechał kamper, rano siedzieli przed nim jego właściciele – starsze niemieckie małżeństwo. Nie zamieniłem z nimi nawet jednego słowa, a gdy po spakowaniu się poszedłem jeszcze do toalety, zaczepili mnie i zaproponowali abym zjadł z nimi śniadanie. Było to bardzo miłe, ale ja już spieszyłem się i musiałem grzecznie odmówić. Na dworcu koczowało już trochę ludzi, a bilet do oddalonej o jakieś 80 km stolicy kosztował 11,50 euro. Warto zaznaczyć, że na Korsyce transport publiczny jest słabo rozwinięty. Są tu tylko 2 główne linie kolejowe i jedna pomniejsza. Gdy wyszedłem na chwilę do sklepu po coś do picia, na ulicy było od groma ludzi, a do tego strasznie tego dnia wiało. Dodając do tego wszechobecny piaskowy kurz, przypominało to łagodną burzę piaskową. Gdy tak szedłem, nagle na ulicy ujrzałem dwa banknoty po 20 euro każdy. Jakież było moje zdziwienie, gdy to zobaczyłem. Obejrzałem się dookoła czy przypadkiem ktoś właśnie nie zareagował na swoją zgubę, ale nikt na to nie zwracał uwagi. Był ktoś jeszcze w takiej samej sytuacji co ja, jednak ta osoba podstępnie chwyciła i zgniotła te dwa banknoty i odeszła jak gdyby nigdy nic – moja strata. Pociąg przyjechał punktualnie i wyglądał nowocześnie zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Był bardzo wygodny i cichy, a na szybie kierowcy przyklejona była kartka z przypomnieniem: „Max 100 km/h”. Pociąg wyglądał na taki, który mógłby rozwinąć znacznie większą prędkość, ale to ograniczenie pewnie wynikało z niskiej jakości linii kolejowej. Sama podróż była przyjemnością, bo przez ogromne okna można było podziwiać przepiękne krajobrazy wyspy.
Życie w stolicy
Ajaccio to zupełnie inne miasto niż te, które do tej pory widziałem. Mało tu klasycznej zabudowy, jest duży ruch, a restauracji jest prawdziwe zatrzęsienie – jedna obok drugiej. Widać jednak, że i tu ludzie żyją spokojnie, bo wiele sklepów było po prostu pozamykanych. Jadąc pociągiem było widać jednak, że południe jest lepiej rozwinięte niż północ – dużo magazynów i siedzib różnych firm. Ciekawie wygląda dojazd karetki do zdarzenia w Ajaccio. Wozy te są stare (małe vany vw) i bez koguta. Taka karetka jest eskortowana przez dwa policyjne motocykle – te jadą z przodu i zatrzymują inne samochody. Wygląda to tak, że policjant wjeżdża na dużej prędkości np. na rondo, nie zważając na nic, gwiżdże i gestem ręki zatrzymuje pojazdy, które chciałyby na to rondo wjechać. Na żywo wygląda to znacznie ciekawiej i dynamiczniej. W centrum miasta zatoczyłem koło w poszukiwaniu jakiejś taniej restauracji. Później w upale szedłem dobre 10 km do wyjazdu z miasta, by złapać autostop na plażę przy mieście Porto Vecchio oddalonym o 130 km. Udało mi się całkiem szybko – zatrzymały się dwie Włoszki w wypożyczonym samochodzie (widząc białego nissana qashqaia można mieć nadzieję, że on się zatrzyma, bo te samochody należą do jednej z firm je wypożyczających; większa szansa, że ktoś was podwiezie nie swoim samochodem). Jedyne słowo jakie panie zrozumiały to „Polonia”, ale były bardzo radosne i miło się z nimi jechało.
Tymczasowy dom
Przejechałem z nimi 70 km do najbliższego miasta – Propriano. Była już godzina 17:40, a ja chciałem dostać się na jakąś cichą plażę otoczoną klifem w pobliżu miasta Bonifacio, by spędzić tam noc. W pobliskim markecie zrobiłem małe zakupy i poszedłem czekać na kolejną okazję, ale był problem – dwóch innych podróżników robiło to samo. Postanowiłem ustawić się 100 m przed nimi w trochę gorszym miejscu licząc, że samotnego wędrowca prędzej ktoś zabierze – myliłem się. Stanąłem więc na ich miejscu i udało się, ale nie zrozumieliśmy się i gość wysadził mnie kawałek dalej. Tam zaraz zatrzymała się jakaś para w starym, zaśmieconym aucie i szczerze mówiąc wyglądali jakby dopiero co wyszli z więzienia, ale pozory mylą. Minęliśmy miasteczko Sartene i wysadzili mnie w niezłym miejscu w pobliżu ich małej restauracji, którą prowadzili. Niestety jeździło tamtędy znacznie mniej samochodów i upłynęło trochę czasu do następnej okazji. Gdy robiło się już coraz ciemniej, podwiozła mnie młoda para w czarnym audi prowadząca niedaleko kemping. Powiedzieli, że niedaleko jest spokojna i cicha plaża, gdzie mógłbym spędzić noc. Po 30 minutach pieszej wędrówki, w bólach (coś sobie naciągnąłem w nodze) dotarłem na tę plażę, a właściwie zatoczkę. Faktycznie była piękna i było tam kilka jachtów i jakaś wielopokoleniowa rodzina bawiąca się na plaży. Jak na późną porę woda była nawet ciepła. Na jednym końcu plaży znalazłem miejsce wśród kamieni, gdzie rozbiłem namiot i spędziłem noc wśród szumu fal – chyba najlepszą noc spędzoną na wyspie. Następnego dnia zamierzałem kontynuować swoją podróż na północ na wymarzoną plażę Santa Giulia.







Napisz komentarz
Komentarze