Ostatnia relacja Kamila na igryfino:
Ostatni przystanek
Po powrocie na szlak, natrafiłem na przezabawną sytuację. Na drodze była przeszkoda – skalna półka na wysokości klatki piersiowej. Przede mną szło trzech panów i jedna pani – ta ostatnia mimo szczupłych kształtów miała ogromny problem z pokonaniem przeszkody. Wyszło tak, że dwóch panów z tyłu próbowało wepchnąć tą panią na górę – dosłownie. Jeden głową i barkiem a drugi rękoma i udało się. Droga była dłuższa niż się spodziewałem, po drodze spotkałem jeszcze dwie panie które życzyły sobie abym im zrobił zdjęcie na tle przepięknych krajobrazów. Około godziny 17 dotarłem w końcu do schroniska. Było zimno a większość miejsc namiotowych już zajęta. Jak na złość w sklepiku nie mieli zapałek ani zapalniczki. Znalazłem miejsce namiotowe obok gościa którego widziałem już na szlaku. Nazywał się Ben i był francuskim leśnikiem – dowiedziałem się o tym dopiero po opowiedzeniu mu o dzikich noclegach w górach, ale nie pracował on na Korsyce – był tu na wakacjach jak ja :) 2/3 Korsyki to park narodowy więc wszelkie dzikie biwakowanie na jego terenie jest zabronione. Trochę pogadałem z Benem i wymieniłem się z nim jedzeniem (kolejny przykład ludzkiej życzliwości za granicą). Oferował on mi je za darmo, ale postanowiłem dać w zamian coś od siebie. Miałem tylko jednego liofilizata w plecaku, więc mogłem zaoszczędzić jeden porządny posiłek. W zamian dałem mu nasz polski rosół – wiem, że ubiłem na tym lepszy interes ale liczy się gest. Następnego dnia planowałem zrobić 2 ostatnie etapy, czyli 22km i 12h drogi według moich notatek. Ben twierdził, że to jak najbardziej możliwe – ja też. Było tak zimno, że marzyłem tylko o wejściu do namiotu i nakryciu się śpiworem. Oczywiście rozbicie namiotu przy silnym wietrze jaki tam wiał było nie lada wyzwaniem, ale to już była dla mnie prawie codzienność.
Finisz
Wstałem o godzinie 8 i wiedziałem, że pomimo zimnej jak na mój ubiór temperaturze o tej porze, muszę ruszać w dalszą drogę. Planowałem wyruszyć trochę wcześniej ale ciężko było złożyć namiot przy tak silnym wietrze i ruszyłem o 9:45. Na dowód o sile wiatru dodam, że jednej parze namiot zdmuchnęło w przepaść gdy nie byli w środku – współczuję. Ben wstał tuż przed moim opuszczeniem schroniska – późny z niego ptaszek jak ze mnie i zamierzał wyruszyć znacznie później. Ze schroniska droga szła ostro w dół, ale potem już równiutko przez las – relaks. Niestety dalej droga pięła się łagodnie do góry i był to dla moich nóg ciężki orzech do zgryzienia. Na szczęście o godzinie 13 dotarłem do schroniska „Onda”. Spotkałem tam grupkę Niemców idących z Vizavonny – końca północnej części szlaku GR20. Wymieniliśmy się uwagami i poszedłem ugotować posiłek, bo właścicielka schroniska pozwoliła skorzystać mi z kuchenki za darmo. O 14 ruszyłem dalej i czekała mnie długa wspinaczka. Czułem się trochę jak pierwszego dnia, jedna pani którą spotkałem na drodze rzekła: „Dlaczego robisz 2 etapy naraz? Oszalałeś?”. W połowie drogi natrafiłem na ogromne stado owiec, a na szczycie góry ujrzałem już dolinę. Teraz czekało mnie tylko schodzenie w dół, co było dużym pocieszeniem. O godzinie 18 dotarłem do Vizavonny, ale nie było to takie miasteczko jakie sobie wyobrażałem. Przy drodze stało parę hoteli i sklepów z pamiątkami, było tam nawet kilka znajomych twarzy ze szlaku. Gdy zapytałem o busa, okazało się, że ostatni odjechał o 17. Na dodatek właściwa Vizavonna była 30 min dalej na północ.
Powrót na stare śmieci
Szedłem więc tak asfaltową drogą a miasteczka nie było widać. Zrezygnowany zatrzymałem jednego gościa jadącego na rowerze. Okazało się, że minąłem Vizavonnę – dziurę leżącą na uboczu z paroma domkami na krzyż. Facet śmiał się, że mnie nie podwiezie bo jest zbyt obładowany, ale kawałek dalej jest skromny kemping i może mi wykupić na nim miejsce za 4 Euro. Miło z jego strony ale postanowiłem nie wracać na dworzec do Vizavonny tylko udać się autostopem do dobrze wspominanego Corte (27 km). Dość szybko podwiozło mnie jakieś starsze, miłe małżeństwo, ale tylko kawałek do małego miasteczka. Tam od razu natrafiłem na francuską rodzinę, która jechała do Calvi, więc podwieźli mnie do samego Corte – miejsca gdzie jest wszystko – sklepy, dobre kempingi, bankomaty i dworzec. Sklepy były już niestety zamknięte (godz. 20) ale restauracje jeszcze nie, więc w nagrodę za ukończenie północnego GR20 zjadłem pizzę. Wróciłem na znany mi już kemping i w ciemnościach rozbiłem namiot a następnie umyłem się w ciepłej wodzie.
Jednak koniec szlaku nie oznaczał końca przygód – przez następne 3 dni działo się chyba więcej niż przez te ponad 2 tygodnie dotąd tam spędzone…







Napisz komentarz
Komentarze