Ostatnia relacja na igryfino
http://www.igryfino.pl/artykul/Polskie-akcenty-na-Korsyce__7140
Spacer w chmurach
Z schroniska Castel di Vergio ruszyłem o godzinie 11. Było pochmurnie ale dopóki droga przebiegała przez las nie spodziewałem się co czeka mnie na większej wysokości. Leśna ścieżka w mniej niż godzinę wspięła się na górskie odsłonięte wzgórze. Tam już wiał silny i bardzo zimny wiatr, a widoczność była bardzo niska ze względu na mgłę, a właściwie chmury. Znalazłem mały kącik otoczony z każdej strony skałami które chroniły mnie przed wiatrem i naiwnie pomyślałem, że może za 15-20 minut pogoda się poprawi. Niestety tak się nie stało, więc postanowiłem iść dalej. Droga przebiegała górskim zboczem a wszędzie wokół była tylko mgła. Ramiona z zimna miałem pokryte gęsią skórką, ale to nie sprawka temperatury tylko zimnego wiatru, który jednak dało się wytrzymać. Po drodze natrafiłem na czteroosobowe stado krów (w tym 2 młode). Nie raz już mijałem te zwierzęta, ale tym razem ze względu na wąską ścieżkę wszystkie stały mi na drodze. Pierwszą parę (matka + młode) minąłem bez problemu. Gdy jednak zacząłem ostrożnie zbliżać się do drugiej młodej krowy, jej matka nagle zaczęła iść w moją stronę. Nie znam się na krowach, ale wolałem zejść z drogi i ominąć je idąc po zboczu góry.
Inne oblicze wyspy
Kawałek dalej zniknęły skały a pojawiła się zielona równina z której wyłoniło się przepiękne jezioro Lac de Nino, uważane za najpiękniejsze na wyspie. Przy jeziorze odpoczywało trochę osób (oczywiście wszyscy przynajmniej w bluzach), znalazł się nawet rybak któremu towarzyszyła żona i pies. W oddali było widać stado koni. Aby zrobić zdjęcie jeziora trzeba było czekać na moment gdy chmury na chwilę odsłaniały przepiękny widok. Krajobraz diametralnie się zmienił i nie góry grały pierwsze skrzypce a zielone równiny w towarzystwie wody (ponownie przypomniały mi się zdjęcia z Islandii). Na końcu ścieżki znajdował się jakiś budynek. Marzyłem o gorącej herbacie, ale to nie było schronisko, więc nie marnowałem czasu. Dalej było już tylko lepiej – mgła zniknęła i lekko się przejaśniło. Spotkałem osiołka który wartował przy schronisku – ale nie tym „oficjalnym”. Ono znajdowało się w zasięgu mojego wzroku, na końcu pięknej doliny zamieszkanej przez sporą ilość koni (przy okazji niezłe pole minowe). W schronisku doczekałem się gorącej herbaty, a grupa czeskich podróżników tradycyjnie jak w poprzednich schroniskach zagrywała się w karty. Tego zimnego dnia czekało mnie tylko jeszcze jedno wyzwanie – zimny prysznic.
Stara Korsyka
Nie zaskoczę nikogo wiadomością, iż noc była zimna. Dodatkowo od wilgoci zapałki i zapalniczka stały się prawie bezużyteczne, więc rozpalenie ogrzewacza było wyzwaniem. Ponownie o 11 ruszyłem w dalszą drogę. Wróciła stara skalista Korsyka wymagająca od podróżnika męczącej wspinaczki. Po pokonaniu dwóch małych wzniesień zaczęły się schody. Okolicę otaczały góry a pośrodku ziemia została podzielona na dwie części – taki mały kanion. Przede mną na szczycie było widać małe okienko – chyba jedyne miejsce w którym można było przejść na drugą stronę. W tym miejscu kilka osób dzielnie walczyło by dostać się na górę. Mijając ich niczym w wyścigu, na górę dotarłem jako drugi spośród osób które były w zasięgu mojego wzroku. Chwilę wcześniej dotarł tam pewien mężczyzna. Gdy ja byłem już prawie na samej górze, on po obejrzeniu widoków postanowił zejść i pomóc swojej dziewczynie – prawdziwy dżentelmen (jeszcze na dole szli razem). Widoku po wejściu na szczyt nigdy bym sobie nie wyobraził – dwa piękne jeziora położone w otoczeniu gór, jedno wyżej, a drugie niżej. Na górze ludzie usiedli i podziwiali stamtąd piękny widok. Ja zamiast tam siedzieć postanowiłem „dotknąć” choć jednego z tych jezior. Musiałem więc w połowie szlaku GR20 odbić na żółty szlak (do Corte) i zejść po bardzo stromym zejściu. Po drodze natrafiłem na biwakowiczów, jedna pani chciała sprawdzić mój refleks i udała, że rzuci do mnie zapakowanym jedzeniem :). Zejście było dość niebezpieczne, ale bardziej obawiałem się ile sił stracę na ponowne wejście. Na dole była cała masa ludzi i czarnych ptaków które nie bały się przebywać w bezpośrednim otoczeniu turystów. Wyżej położone jezioro (Lac de Capitellu) było zimne i krystalicznie czyste. Co ciekawe przy jednym z brzegów zalegał jeszcze śnieg. Zobaczyłem co chciałem i wróciłem na górę, kontynuując wędrówkę szlakiem GR20.







Napisz komentarz
Komentarze