Ostatnia relacja na igryfino
http://www.igryfino.pl/artykul/Niemiecka-zyczliwosc-na-szlaku__7145
Zielona wyspa
W związku z tym, że do powrotu został tylko tydzień a etapów do pokonania 6, to postanowiłem przejść dwa jednego dnia. Według notatek było to możliwe ze względu na krótsze i łagodniejsze trasy. Pierwszy odcinek przebiegał przez las, a droga była łagodna i przypominało to bardziej wyprawę na grzyby niż poważną wędrówkę. Krajobraz był tutaj wyraźnie bardziej zielony niż wcześniej. Po drodze minąłem ludzi którzy wyruszyli wcześniej i natrafiłem na pierwsze wyzwanie – wspinaczka po skałach na stromą górę. Mimo iż wcześniej na takie przeszkody natrafiałem nie raz, tak tym razem było jakoś dziwnie ciężej niż wcześniej. Podczas wchodzenia na górę było widać jezioro z Calacucci. To niesamowite gdy widzi się to samo miejsce z różnych perspektyw – z tej wyglądałbym w miasteczku jak mała kropeczka. Na szczycie góry było widać już schronisko położone nad przepiękną doliną, wyrzeźbioną przez przepływającą tamtędy rzekę. Na kilka minut złapałem oddech i ruszyłem w dalszą drogę, schodząc do wspomnianej doliny i idąc tuż obok rzeki. Spotkałem tam też grupę z przewodnikiem która pokonywała Cyrk Samotności dzień wcześniej. Droga była urocza, a małych zbiorniczków niczym zimne jacuzzi nie zdołał bym wyliczyć na palcach obu dłoni. Później było jeszcze piękniej, las niczym tropikalna dżungla – takiego widoku na Korsyce jeszcze nie widziałem. Gdy droga zaczęła schodzić w dół, było słychać przejeżdżające samochody. Przyjaciele z Niemiec mówili, że schronisko znajduje się przy drodze i sugerowali abym nie nocował w tym hałasie, tylko zatrzymał się po pokonaniu jednego etapu. Był tam hotel i obszerne, równiutkie pole kempingowe z niezłą łazienką i ciepłą wodą. Grupie z przewodnikiem tak spodobało się spotkanie z naturą, że wynajęli wygodne pokoje w hotelu – tylko jedna osoba + przewodnik rozbili namiot.
Polski akcent
Gdy tuż po przyjściu odpoczywałem na ławce, do „biwakowego” sklepiku przyszedł jakiś młody chłopak który rozmawiał z właścicielem. Nagle usłyszałem: „No co ty!?”. Ostatniej rzeczy jakiej się spodziewałem to, że usłyszę tam ojczysty język. Chłopak pochodzi z Rzeszowa i przyjechał na Korsykę wraz z dziewczyną w poszukiwaniu pracy i znalazł ją właśnie w pobliskim hotelu. Jednak jego praca nie jest taka różowa, bo nie ma ani jednego dnia wolnego i jak stwierdził nie ma czasu jechać na plaże, co może wydawać się niemożliwością w takim miejscu, a jest tam od kwietnia do końca sezonu. Stań za barem, przegoń lisa, narąb drewna – wszechstronne obowiązki.
Dar z nieba
Noc była dość ciepła a przede wszystkim spokojna. Ruch samochodowy nie był wcale uciążliwy, tak naprawdę przejeżdżało tamtędy mało samochodów. Do końca zostały 4 etapy a ja planowałem przeznaczyć na nie 3 dni, by ostatni dzień przed wyjazdem przypadł na rajską plażę Santa Giulia na wschodzie wyspy – trzeci i ostatni cel mojej wyprawy. Rano gdy się zwijałem wydarzyło się coś totalnie niespodziewanego – spadł deszcz! Pierwszy deszcz od mojego przyjazdu na wyspę. Gęste chmury nie raz pojawiały się nad górami ale na strachu się kończyło. Tym razem także skończyło się na strachu, bo ten deszczyk (jak to nazwać gdy spadło na mnie najwyżej 10 kropel?) skończył się po minucie. Później jednak pogoda znacznie bardziej wdała mi się we znaki...







Napisz komentarz
Komentarze