Ostatnia relacja na igryfino
http://www.igryfino.pl/artykul/Muchy-do-towarzystwa--czyli-jak-wejsc-na-szczyt__7102
Wyścig z czasem
Góra zdobyta, a dzień powoli się kończył. Byłem głodny, zmęczony, a na dodatek nie miałem już wody. Moim celem było schronisko Haut Asco, które już wcześniej odwiedziłem. Z góry było widać zbiornik wodny, o którym zresztą wspominał Brytyjczyk. Po wyjściu z tego skalistego, górskiego terenu było widać cały krajobraz jak na tacy. Przypominał czarny, surowy, wulkaniczny krajobraz Islandii, ale to też na swój sposób było piękne. Zejście było trudne, bo strome, po grząskim żwirze, miejscami zalegał jeszcze śnieg. Oznaczenia szlaku doprowadziły mnie do pięknego jeziora, do którego spływał górski strumyk. Mogłem więc uzupełnić zapasy krystalicznie czystej i zimnej wody – najlepszą jaką w życiu piłem. Były tam też prowizoryczne miejsca do biwakowania (otoczone kamieniami), ja jednak chciałem za wszelką cenę dojść jeszcze tego samego dnia do schroniska. Kawałek dalej ślad szlaku się urwał i zaczął się pierwszy dylemat – iść po lewej stronie następnej góry czy po prawej. Wybrałem drugą opcję i faktycznie po krótkim czasie trafiłem ponownie na oznaczenia szlaku. Był tam spory masyw skalny z widokiem na leśną dolinę. Niestety ślad ponownie mi się urwał a było już dość ciemno, więc dostrzeżenie jakiekolwiek oznaczenia było znacznie utrudnione.
Górskie legowisko
Znalazłem na skałach skromne, w miarę równe miejsce do rozłożenia karimaty i śpiwora – o rozłożeniu namiotu nie było mowy ze względu na brak miejsca i skalne podłoże. Było już po godzinie 21 i całkowicie ciemno. Przy pomocy przenośnej kuchenki ugotowałem i zjadłem ciepły posiłek przy świetle latarki, a następnie położyłem się. Niebo było kolorowe i pełne gwiazd, a noc bardzo spokojna i całkiem ciepła. Niestety odmieniło się to gdy zasnąłem – wiatr był tak silny, że śpiwór wyglądał dosłownie jak nadmuchany balon. Jakoś jednak udało mi się przetrwać zimną noc. O poranku spakowałem się i omal nie straciłem śpiwora. Mimo iż przygniotłem go butelką wody i złożonym namiotem, to wiatr i tak porwał go, a ja zdążyłem chwycić go tuż nad przepaścią.
Powrót na stare śmieci
Niestety z oznaczeniami szlaku nadal był problem i idąc kilkanaście minut przez las całkowicie przypadkiem natrafiłem na stare, dobre stosy kamyków. One doprowadziły mnie długą leśną drogą do głównej drogi dojazdowej, gdzie wcześniej spotkałem Mauro. Usiadłem na asfalcie i wytrzepałem buty, ale nie mogłem tak długo siedzieć, by stopy nie „zastygły”, zmuszając mnie do utykania (tak poruszałem się po schroniskach). Minęło mnie kilka aut, więc zacząłem iść w górę drogi, aż na zbawienie zatrzymał się czarny peaugot. Był to barman z Asco, który jechał do baru przy schronisku. Dotarłem więc o godzinie 11 i zająłem się ciuchami, ładowaniem sprzętu itd. Ponownie wynająłem pokój (dostałem 4 os.) i cały dzień relaksowałem się. Pierwszy raz od czasu lotu samolotem mogłem posłuchać muzyki, która dodawała mi motywacji i epickości dla mojej wyprawy. Kąpiel nie była już taka przyjemna jak wcześniej – woda była zimna, a nie ma nic gorszego niż myśleć cały dzień o ciepłej kąpieli i tak się zawieść. Wcześniej do pokoju przydzielono mi parę miłych Niemców, którzy użyczyli mi swojej apteczki dla mojej pokłutej dłoni. Widmo udania się na Cyrk Samotności trochę ich przerażało i kombinowali, by ominąć ten etap i przejść do następnego. W końcu postanowili, że zostaną w schronisku jeszcze jeden dzień i udadzą się szlakiem na Monte Cinto – ale nie na górę, tylko do wspomnianego przeze mnie wcześniej jeziora. Mnie natomiast następnego dnia czekał powrót na szlak GR20. Po zdobyciu Monte Cinto byłem bardziej pewny siebie, choć nie lekceważyłem legendarnego Cyrku Samotności.







Napisz komentarz
Komentarze