Ostatnia relacja
http://www.igryfino.pl/artykul/Korsykanskie-opowiesci-Krasickiego--Rozgrzewka__6965
Powrót do cywilizacji
Do Haut Asco, czyli następnego schroniska położonego nieopodal górskiej miejscowości Asco wyruszyłem tradycyjnie już w południe. Na trasie było sporo wspinaczki i masa małych zbiorników wodnych. Zatrzymałem się na chwilę nad całkiem sporym jeziorem gdzie było nawet doskonałe miejsce na skok do wody, ale wolałem nie tracić czasu, tym bardziej, że byłem u podnóża ostatniego szczytu.
Po jego pokonaniu czekała mnie już tylko droga w dół do widocznego schroniska, które prezentowało się niczym górski kurort wypoczynkowy. Na dole było zwykłe (ale nie drewniane jak inne) schronisko z polem namiotowym, hotel (70 euro za noc) i stylowy bar. Plusy tego miejsca były takie, że ceny były niższe, był zasięg i droga dojazdowa do tego miejsca. Na miejscu była już młoda para Niemców których poznałem w poprzednim schronisku, opowiadając im o swoich planach. „Tam jest chyba twoja góra” - rzekli, pokazując na wysoki, spiczasty szczyt w oddali. Widząc ten widok zwątpiłem w próbę wejścia na Monte Cinto, tym bardziej, że nie wiedziałem nawet która z tych gór to właśnie mój cel. Wydawał on się nie bardzo możliwy, nawet nie wiedziałem jak tam się udać.
Życie w luksusie
To schronisko posiadało najładniejszą i najlepiej wyposażoną kuchni ze wszystkich – były nawet gniazdka elektryczne, więc w końcu mogłem podładować sprzęt. Wieczorem przed rozkładaniem namiotu w łazience rozmawiałem z jednym Litwinem który pokonywał szlak w odwrotnym kierunku. Zapytałem go o następny odcinek który mnie czeka – Cyrk Samotności. Mówił, że nie jest tak źle tylko trzeba przyzwyczaić się do „uczucia 3D” - nie wiadomo gdzie góra a gdzie dół. Pokazałem mu jeszcze mój nieszczęsny namiot którego rozłożenie w wietrznych warunkach to prawdziwa katorga. Noc była zimna i bardzo niespokojna. Całą noc mój namiot gibał się na wszystkie strony, aż dziwię się, że cała konstrukcja nie zawaliła mi się na głowę. Następny dzień postanowiłem przeznaczyć na odpoczynek i pranie ciuchów, wykupując przy tym pokój w schronisku by zaznać trochę spokoju i ciepła. Następnego dnia planowałem udać się do jakiegoś miasteczka w poszukiwaniu bankomatu – grubość portfela zmniejszała się. Zadzwoniłem do Tomka by zapytać gdzie najbliżej mogę znaleźć bankomat. Najbliższe miasteczko to Ponte Leccia i niby tam mogłem wybrać pieniądze. Tego dnia odpoczywałem jak inni nad okolicznym strumykiem lub w barze popijając zimne napoje. Dobrze tak przysiąść w spokoju i niczym się nie przejmując podziwiać piękno gór. Czy to na szlaku czy w schronisku – tam nie ma miejsca na codzienne problemy, liczy się tylko chwila.
Poznałem też niskiego, starszego Francuza z którym zamieniłem kilka słów, tradycyjnie uzyskałem przydomek „Polonia”. Mój pokój był dwu-osobowy a do towarzystwa przydzielono mi starszego Niemca – widać było, że na górskich wyprawach zjadł zęby. Później czekał mnie prawdziwy luksus – ciepły prysznic, aż wychodzić się nie chciało! Wieczór w kuchni był bardzo przyjemny – za oknem ciemność a w środku delikatne światło tworzące fajny klimat. Siedziało tam sporo osób, w tym Francuz który zaczął o mnie opowiadać paru innym osobom. Na wieść, że pochodzę z Polski zareagowali entuzjastycznie. Nie pierwszy raz miałem wrażenie jakbym był tam zaskakującym zjawiskiem, w sumie nie dziwie się – dominowali tam Francuzi i Niemcy. Noc była zupełną odwrotnością tej spędzonej w namiocie. O ile w namiocie było tak zimno, że musiałem ratować się ręcznikiem a i to nie wystarczało, tak w pokoju było tak gorąco, że musiałem wszystkiego się pozbywać. W związku z tym, że z pokoju trzeba było wymeldować się do 8:30, wcześnie wyruszyłem w dół drogi w poszukiwaniu okazji.
Mój włoski przyjaciel
Trasa slalomem kierowała się przez las w dół w sąsiedztwie górskiej rzeczki. A na tej drodze tylko ja, przede mną prosty asfalt na którego końcu czeka majestatyczna góra – widok niczym z najlepszych filmów drogi. Po drodze mijało mnie kilka samochodów ale w przeciwnym kierunku. Raz przejechał bus który kursował na tej trasie za 15 euro. Wolałem jechać za darmo i już 10 minut później miałem taką okazję. Zatrzymał się czarny Hummer którego kierowcą był włoski dentysta imieniem Mauro. Jechał on nieco dalej do górskiej miejscowości Calacuccia która na mapie z pewnością była większa od Ponte Leccia więc postanowiłem pojechać tam z nim. Jego celem było dotarcie do schroniska które znajduje się za miastem i udanie się pieszo na Monte Cinto, a potem na samochodem na zachód nad plażę Unesco.
Doskonale się składało bowiem na górę prowadziły dwie drogi – z południa z Calacucci i z północy z okolic Haut Asco. Mogłem więc wejść i wrócić do schroniska by kontynuować szlak GR20. Mimo bariery językowej, bo Mauro średnio mówił po angielsku, rozmawialiśmy jak starzy kumple. Przegadaliśmy około godzinną jazdę o polityce, sporcie, armii czy nawet o źródłach odnawialnej energii. Okazało się, że nasze kraje łączy nienawiść do rządu :D Mauro opowiadał o wizycie w Zakopanem, wypytywał o nasz kraj i jego turystyczne perełki. Sama droga była przepiękna – można by tam kręcić westerny. Kanion u którego stóp płynęła szeroka rzeka, a obok wąziutka, kręta droga otoczona niskim murkiem. Niestety na miejscu okazało się, że najbliższy bankomat jest w mieście Corte.
Zabawne jest, że dojechaliśmy tam gdy przegapiliśmy zjazd do Calacucci. Tak więc się rozstaliśmy a szkoda, bo wejście z Włochem na Monte Cinto byłoby kolejną okazją do długiej pogawędki.









Napisz komentarz
Komentarze