List czytelniczki:
Za trzecim czy czwartym razem gdy mąż zapukał, wyszła zaspana pielęgniarka. Otworzyła nam drzwi i zapytała o co chodzi. Odpowiedzieliśmy, że mamy dwulatka z wysoką gorączką, której nie możemy w żaden sposób zbić. Na to pielęgniarka: „Widzicie, co tu jest napisane?”. Czytamy: „Dzwonek zepsuty, proszę pukać”. A dalej: „Zatrudnię sprzątaczkę”. W końcu nas wpuszczono. Zobaczyliśmy inną panią, która pytała pielęgniarki „Co oni tutaj robią?”.
Weszliśmy do gabinetu. Pani z korytarza okazała się być lekarzem. Opowiedziałam, że dziecko ma wysoką gorączkę. Podawaliśmy leki przeciwgorączkowe, robiliśmy okłady, ale nic nie pomogło. Doszło do sytuacji, że dziecko panicznie krzyczało, iż boi się, bo mucha go zje i boi się muchy. Pani doktor [imię i nazwisko lekarki do wiadomości redakcji] stwierdziła: - Ale co ja mogę?
Odpowiadam wiec jej: „Pani może dużo, bo to pani jest lekarzem, nie ja”. Pielęgniarka chce od nas dowody tożsamości. Wyciągam swój dowód osobisty, a pielęgniarka do nas z pretensjami, że chodzi o dowód tożsamości dziecka. Grzecznie mówię, że dziecko nie ma żadnego dokumentu tożsamości. Na co ona z krzykiem: „To książeczkę zdrowia dawaj albo pesel!”. Odpowiedziałam, że nie mam dokumentu przy sobie, bo przyjechałam na kilkanaście godzin do rodziców, ale podam pesel synka. Ze zdenerwowania pomyliłam końcówkę peselu, podając ją z numeru ewidencyjnego córki. Na to pielęgniarka: „Co z pani za matka, jak dokumentów nie ma i peselu nie pamięta?!”.
Odpowiadam juz poirytowana, że nie byłam w stanie przewidzieć, iż stan dziecka, które kilka godzin temu było żywe i wesołe, bawiło się, tak diametralnie sie zmieni. Mąż grzecznie poinformował, że ubezpieczenie dziecko ma, gdyż posiadamy niemieckie ubezpieczenie zdrowotne.
Wtedy pielęgniarka zaczęła krzyczeć: „To co sie dziwić, że system pokazuje, iż takiego dziecka nie ma!”. Poirytowana bezczelnością pielęgniarki zwróciłam jej uwagę. Lekarka bez zbadania dziecka stwierdziła, że kieruje nas do szpitala w Szczecinie Zdrojach i mam zadzwonić, podając pesel syna.
Mąż poprosił o zmierzenie temperatury dziecku, ale został zignorowany. Lekarka w skierowaniu do szpitala wpisała: „wysoka temperatura (40 st.)” i nic więcej. Wychodząc z gabinetu usłyszeliśmy, jak jedna mówi do drugiej: „Przyjechali nie wiem po co i dupę zawracają”.
Męża to bardzo zdenerwowało. Wrócił i powiedział lekarce, że jej zachowanie jest bezczelne, bo to ona jest tu dla nas, a nie my dla niej. Wtedy ona odpowiedziała: „Wyprowadzę pana z błędu. To pan tu jest dla mnie, nie ja dla pana”.
Wtrąciłam się wtedy: „Ale to pani grubą kasę od naszego niemieckiego ubezpieczyciela weźmie, a nie my”. Zaśmiała się głośno.
Wróciliśmy z synkiem do moich rodziców. Jednak dziecko dalej miało omamy, że boi się muchy. Wróciliśmy więc do domu w okolice Myśliborza i pojechaliśmy z synkiem do naszej rodzinnej pediatry. Dopiero ona zdiagnozowała u dziecka anginę ropną i była zszokowana, że nasz syn będąc w takim stanie nie został zbadany, nie zmierzono mu temperatury, a nas potraktowano jak śmieci tylko dlatego, że jakąś „lekarka” i „pielęgniarka” nie mogły spać.
W dzień zadzwoniłam do administracji tej przychodni. Pani, która odebrała, wysłuchała mnie i powiedziała, że koleżanki która zajmuje się takimi sprawami nie ma. Jednak jak wróci, to jej przekaże o co chodzi i do mnie oddzwoni. Wzięła nr telefonu, ale nikt nie zadzwonił.
Sprawy nie należy bagatelizować, gdyż może kiedyś tam trafić mama i tata z dzieckiem w naprawdę ciężkim stanie i zostanie potraktowana jak my i nasze dziecko, a wtedy nikt za to nie odpowie. Nie może być tak, że przyjeżdżają rodzice z dzieckiem i są traktowani jak śmieci tylko dlatego, że przerwało się sen tych, co składali przysięgę, by ratować innych.
Prosimy o interwencję i będziemy walczyć, by te osoby poniosły konsekwencje.
(dane personalne do wiadomości redakcji)
Odpowiedź Przychodni:
Uprzejmie informuję, iż do administracji tutejszej Przychodni w Gryfinie nie wpłynęła jakakolwiek skarga dotycząca okoliczności opisywanego zdarzenia. W tej sytuacji nie jesteśmy w stanie merytorycznie się do niej odnieść.
Anna Staszak









Napisz komentarz
Komentarze