Byłam na wielu wigilijnych spotkaniach. Podobne treści, takie same tradycje, podobne nastroje, tylko za każdym razem inni ludzie. Jednak to spotkanie w parafialnej salce tylko pozornie było takie samo. Biały obrus, świece, kilka wigilijnych potraw. I oni. Przyszli tacy odświętni, przez chwilę czujący się tacy „normalni”, z uwagą słuchali słów ks. prałata Bronisława Kozłowskiego. Jakby tylko po to tu przyszli, choć bez żadnej nadziei na inne jutro.
- Rano byłem w szpitalu. Od tych chorych ludzi przywożę wam pozdrowienie. Wielu z nich nie wie czy doczeka wigilii. Życie jest bardzo krótkie. Dziś jesteśmy, a jutro nas już nie ma. Cieszcie się każdą chwilą. Nawet tą, która nie jest łatwa - powiedział do zebranych ksiądz Bronisław Kozłowski.
Dwa lata temu salka parafialna była pełna. Teraz przyszło niewielu. Co chwilę ktoś wchodził, ktoś wychodził. Było ich mało, bo wielu wyjechało do ośrodków, żeby tam przeczekać zimę.
- Czterdzieści pięć rodzin otrzymało świąteczne paczki. Dla dwudziestu samotnych i bezdomnych również są przygotowane prezenty. Każdy wychodzący zabiera jeszcze ze sobą trochę świątecznych produktów – opowiada Halina Szczepańska.
Cały zarząd i wolontariusze napracowali się, przygotowując wigilijne spotkanie. Towarzyszyła im satysfakcja, że choć na chwilę mogli podarować swoim podopiecznym namiastkę domu i poczucie wartości. Zaspokoili potrzebę wspólnoty, innego bycia z drugim człowiekiem, posłuchania księdza, a nawet zaśpiewania zapamiętanej kolędy. Wielu z tych podopiecznych powracało w myślach do tego, co zostało gdzieś daleko i tylko w marzeniach. Dom, może rodzina? Ale gdzie to jest?
TWS






























Napisz komentarz
Komentarze