Janusz Strzelecki-River ma 78 lat. Urodził się w Kaliszu. Lata młodzieńcze spędził w Gdańsku. Studiował m.in. w Wyższej Szkole Filmowej. Pracując jako impresario sportowo-artystyczny miał kontakt z wieloma znanymi gwiazdami. W pewnym okresie nieobca mu była Estrada Szczecińska, gdzie organizował koncerty znanemu w owym czasie cygańskiemu zespołowi „Roma”, greckiej grupie z Eleni oraz Helenie Majdaniec. W owym czasie obok pana Janusza było wiele kobiet. Świat artystyczny to specyficzny świat. Trochę inaczej kręci się tam życie.
Potem Janusz Strzelecki z wycieczką wyjechał do Włoch, a Rzym stał się jego miastem, jego domem. Niespostrzeżenie mijał czas. Był 28 grudnia 1999 rok. Drugie milenium. Ludzie mieli wiele różnych oczekiwań podczas tego przełomu wieków.
– Tak się czasem zdarza, że zwykły przypadek jest inspiracją do zrodzenia się w głowie pomysłu. Przeczytałem, że pewien Włoch rowerem objechał całą Europę. To była myśl! Spróbuję! Tylko że ja postanowiłem zrobić to inaczej. Dokonam czegoś, czego nikt nie dokonał przede mną, ani nie dokona po mnie. Rowerem przejadę… cały świat! I gdy nadszedł stosowny czas, przystąpiłem do realizacji swojego planu - opowiada Janusz Strzelecki-River.
Przygotowania przyszłego, dziś znanego prawie na całym świecie podróżnika trwały rok. Nie był biedny. Miał pieniądze oraz piękny, lecz pusty dom i pewnie dlatego go sprzedał. Kupił rower, potrzebny ekwipunek i ruszył naprzeciw wielkiej przygodzie. Czekał na niego świat. Mijał wiejskie drogi i dróżki, jechał ulicami wielkich miast w różnych krajach. Spotykał wielu ludzi, stykał się z różnymi kulturami i obyczajami. Miał kontakt z ludźmi zwykłymi i tymi „znaczącymi”. Jechał tak, jak zaplanował. Wydawał około 3 dolary dziennie. Zapomniał co to jest łóżko, a pokochał śpiwór. Sypia na ziemi gdzie Bóg da, nawet czasem na starych cmentarzach.
I tak pedałuje od 15 lat. Indie, Indonezja, Syberia, Meksyk... Dzięki ogłoszeniu roku 2015 Rokiem Jana Pawła II, zdecydował się na krótki powrót do Polski. Z błogosławieństwem otrzymanym w Katedrze w Gdańsku Oliwie ruszył na polskie drogi , które przecierać mu pomagają pisma z różnych urzędów.
– Gryfino okazało się pierwszym miastem w Polsce, w którym przygotowano mi program pobytu. Miałem urocze spotkanie w Przedszkolu nr 2 im. Misia Uszatka. Lubię dzieci i zwierzęta. Te ostatnie, jak również duchy, były tematem tego przemiłego spotkania. Byłem zdumiony i zaszczycony obecnością burmistrza Mieczysława Sawaryna i pani sekretarz Ewy Sznajder, która - jak przypuszczam - zorganizowała to spotkanie. Chciałem bardzo podziękować za gościnę, za obiad. Szczególnie dziękuję też pani Grażynce, która pomimo że na emeryturze, bardzo mi pomogła – opowiada podróżnik.
Pan Janusz w Gryfinie przebywał od piątku do niedzieli (7-9 sierpnia 2015 r.). Kolejne miasto pozostanie w zakamarku jego wspomnień. Z jego opowieści wyłaniają się obrazy spotykanych w podróży ludzi - zazwyczaj uczynnych, życzliwych, pomagających i bardzo ciekawych.
Pewien buddyjski mnich powiedział panu Januszowi, że ważne są dla niego dwie cyfry - ósemki. „Jak skończysz 88 lat, to nic się nie martw. Będziesz jeszcze długo żył”. 88 lat - to będzie 2024 rok. Ten, w którym zaplanował skończyć swoje podróże.
-Na razie przede mną Australia, Nowa Zelandia, Ameryka Południowa i Oceania. A jak przyjdzie mi odejść, to moje pieniądze dostanie 25 tysięcy biednych, osieroconych dzieci. Nie powiem w jakim kraju. Pod patronatem największej gazety tego kraju w dniu, kiedy do dzieci przychodzi św. Mikołaj albo Dziadek Mróz, otrzymają one w kopercie pewne kwoty. To taki prezent. Chciałbym jeszcze dziękując za gościnę dodać, że do dziesiątki najbardziej gościnnych krajów zaliczyłbym również Polskę, a w czołówce Rosję – mówi Janusz Strzelecki-River.
Janusz Strzelecki-River to ciekawy, nietuzinkowy, świetnie wyglądający mężczyzna, który typowo po męsku lubi zainteresowanie swoją osobą i któremu bardzo dziękuję za poświęcony czas na rozmowę.
TWS












Napisz komentarz
Komentarze