Przejdź do głównych treściPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 15 grudnia 2025 04:06
Reklama
Reklama

Korsykańskie przygody Krasickiego

19 dni, 200 km pieszo z obciążeniem 17 kg po górach przekraczających 2000 m n.p.m., 450 km przejechane autostopem, 791 zdjęć. Pokonanie najtrudniejszego szlaku w Europie i zdobycie najwyższego szczytu Korsyki – Monte Cinto (2706 m n.p.m.). Spanie w namiocie i bez w przeróżnych miejscach, a także masa poznanych ludzi. Wszystko to po raz pierwszy, bez większego planowania i doświadczenia. Skąd się wziął pomysł na „wyprawę życia”, jak określił to jeden ze spotkanych Polaków na Korsyce?
Korsykańskie przygody Krasickiego
Najpierw się przedstawię. Nazywam się Kamil Krasicki. Mam 19 lat i jestem mieszkańcem wsi Żabnica niedaleko Gryfina. W październiku udaję się na drugi rok studiów Bezpieczeństwo Narodowe na Uniwersytecie Szczecińskim. Na co dzień gram w piłkę nożną lub spędzam czas przed monitorem komputera.
 
Wracając do tematu - wszystko zaczęło się jeszcze jesienią poprzedniego roku, ale nie chodziło wtedy wcale o Korsykę – francuską wyspę na Morzu Śródziemnym. Pewnego dnia, czatując z przyjacielem, znalazłem filmik ukazujący samotną wędrówkę pewnego człowieka po przepięknych, wręcz nieziemskich krajobrazach Islandii. Wtedy to mój przyjaciel rzekł coś w stylu: „fajnie by było przeżyć taką przygodę, zobaczyć tak niesamowite krajobrazy...”. Zabrzmiało to jakby takie wyprawy były zarezerwowane jedynie dla nielicznych niczym lot w kosmos. Pomyślałem sobie wtedy: „przecież to możliwe. Wystarczy zarobić pieniądze na niezbędny sprzęt i transport”. Od tamtego dnia po cichu planowałem wyprawę na Islandię. Przez pół roku tak przestudiowałem tę wyspę i kraj, że mógłbym wykładać na uniwersytecie.
 
W związku z bardzo napiętym planem studiów, planowałem zacząć pracę z początkiem maja, jednak jak się okazało, nawet najbardziej śmieciowe oferty są najwyraźniej tak oblegane, że nie tak łatwo dostać od razu pracę. Udało się jednak i w połowie miesiąca zacząłem pracować w sklepie turystycznym na prawobrzeżu. Praca niezła finansowo i całkiem przyjemna, ale po półtora miesiąca nie przedłużono ze mną umowy, więc na ponad tydzień czasu znalazłem tymczasową pracę w magazynie, gdzie nieźle dostałem w kość :) .
 
Niestety zarobione pieniądze nie wystarczałyby na Islandię, więc zdecydowałem się na zmianę planów. Znalazłem w internecie parę rankingów dot. najpiękniejszych/najciekawszych szlaków pieszych w Europie i padło właśnie na korsykański szlak GR20 uznawany za najtrudniejszy w Europie. Tym bardzo się nie przejmowałem, bowiem owa trudność brała się głównie z liczby wymaganych dni na ukończenie szlaku - 15. Mnie w Korsyce zafascynowała geografia – w centrum wyspy to góry sięgające chmur, a na dole przepiękne plaże z błękitną wodą. Za zarobione pieniądze zamówiłem bilety lotnicze, bilety na prom oraz na busa. Za resztę kupiłem sprzęt tanich marek i mimo złych głosów w internecie ten sprzęt przetrwał całą 19-dniową wyprawę. Jedyna porządna i markowa rzecz to buty na podeszwie Vibram z Gore-Texu, które udało mi się wyrwać na wyprzedaży w internetowym sklepie. Jeśli chodzi o ciuchy to nie kupowałem nic specjalnego – tylko kąpielówki i 3 pary trekkingowych skarpet. Wziąłem 3 pary majtek z domu, spodnie dresowe, 2 pary spodenek i 4 koszulki. Do higieny osobistej: szczoteczka do zębów i niepełna tubka pasty, żel+szampon pod prysznic i rolka papieru toaletowego (bez rolki, żeby zaoszczędzić miejsca :) )
 
W kwestii jedzenia to kupiłem ponad 10 liofizowanych dań. Są to dania takie jak spaghetti czy kurczak z ryżem, ale zamrożone i pozbawione wody. Takie danie wystarczy zalać 300-400 ml wrzącej wody, zamieszać i odczekać kilka minut. Niebywałą zaletą jest brak szkodliwych substancji oraz wartości odżywcze, bowiem takie dania są przygotowywane przez dietetyków dla ludzi podróżujących lub uprawiających sporty. Poza tym zaopatrzyłem się w ok. 20 zupek chińskich.
 
Wziąłem tez oczywiście telefon i słuchawki oraz cyfrowy aparat – oba sprzęty oczywiście z ładowarkami. Planowałem jeszcze wziąć kurtkę, ale plecak i tak już ważył trochę ponad 17 kg i był załadowany do granic możliwości, a jak czytałem, to latem deszcze na Korsyce są niebywałą rzadkością, a nocą temperatury nie spadają poniżej 20 stopni.
 
Przed wyjazdem nie wiedziałem dużo o celu mojej podróży. Wiedziałem, że Korsyka należy do Francji i dzieli się na dwa departamenty (odpowiedniki naszych województw), a rdzenni mieszkańcy wyspy nie przepadają za Francuzami i bardziej poczuwają się do Włoch. Wyczytałem też, że z tego względu na wyspie dochodzi do ataków terrorystycznych na placówki rządowe, za które odpowiedzialni są zwolennicy niepodległości wyspy. Co do samego szlaku, opisywany on był raczej jako niezbyt trudny technicznie – w tylko kilku miejscach są łańcuchy, bez których jednak spokojnie można dać sobie radę. Tylko jeden etap nazwany Cirque de la Solitude (pl. Cyrk Samotności) mógł budzić nieco strachu, bowiem uznawany jest za najtrudniejszy odcinek szlaku, ze względu na bardzo strome zejście a później podejście.
 
Na końcu każdego etapu jest schronisko, w którym można wynająć miejsce na polu namiotowym, skorzystać z kuchni, toalety i prysznica. Z relacji innych śmiałków czytałem, że ceny oscylują od 3 do 5 Euro, jednak były to nieco przestarzałe informacje. Ostatnia warta wspomnienia informacja to taka, że szlak dzieli się na dwie części – północną i południową. Ta pierwsza uznawana jest za trudniejszą i obfitującą w piękniejsze krajobrazy. Druga jest natomiast prostsza i łagodniejsza, ale niewynagradzająca tak pięknymi widokami.
 
Przed moim wyjazdem, który zaplanowany był na 10 sierpnia, nie przygotowywałem się w żaden sposób – nie chodziłem z załadowanym plecakiem, nie wykonywałem żadnych specjalnych ćwiczeń itd. Chodziłem jedynie na treningi piłkarskie i to by było na tyle jeśli chodzi o jakikolwiek wysiłek fizyczny. Przyznam, że na tydzień przed wyjazdem z jednej strony nie mogłem się doczekać, choć z drugiej strony byłem trochę podenerwowany i niepewny. 9 sierpnia wziąłem się za pakowanie plecaka i tu pojawił się problem – z namiotem w środku brakowało mi miejsca na jedzenie. Bez namiotu jedzenie mieściło się, ale nie całe. Wolałem umieścić namiot w środku plecaka aby środek ciężkości był idealnie umiejscowiony, ale musiałem zrezygnować z tego pomysłu.
 
Następnego dnia byłem na weselu siostry i wróciłem około godziny 5-6 do domu. Mimo zmęczenia wziąłem się za pakowanie plecaka – zmieściłem wszystkie dania liofizowane, ale pozbyłem się części zupek. Poduszkę podróżną rozwinąłem i przypiąłem do boku plecaka tak samo jak karimatę. Natomiast namiot umiejscowiłem na przodzie plecaka. Tego dnia pomimo zmęczenia już nie spałem. Bus, którym miałem się dostać do lotniska w Berlinie, ruszał o godzinie 13:00 z dworca PKS w Szczecinie. Półtorej godziny wcześniej przyjechał po mnie wspomniany wcześniej kumpel, który zawiózł mnie do Szczecina. Załadowałem swój plecak do busa i zająłem miejsce w środku. Wraz z zapaleniem silnika rozpoczęła się moja epicka, spontaniczna i pełna przygód podróż na Korsykę...
cdn.

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
ReklamaMrówka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama