Już samo wejście na teren zakładu robi wrażenie. Kominy, które są widoczne z obu stron Odry, z bliska są ogromne i wydaje się, że niemal sięgają chmur. W środku kominów znajduje się winda, a na zewnątrz schody i balkoniki. Ktoś musi o nie dbać. Największy, a raczej najwyższy z kominów ma 250 metrów, a na jego czubku sokół wędrowny uwił sobie gniazdo. Niewiarygodne. Tkwi tam już prawie od trzech lat. Chyba zwariował?! Ani gałęzi, ani liści. Deszcz i słońce. Tyle, że może bliżej nieba. Jaskółki porobiły sobie gniazda w wyrzuconych popiołach. Dziwny ten świat, ale fakt obecności fauny wyraźnie cieszy pracowników. Oznacza to, że robią wszystko żeby z przyrodą i ekologami żyć w zgodzie.
Teren zakładu wygląda jak małe miasteczko. Są uliczki, a po obu ich stronach stoją jakieś dziwne budowle, transformatory i inne przeróżne urządzenia, a każde z nich kryje w sobie jakąś tajemnicę i do czegoś służy.
W dalszej części widać ogromne hałdy węgla – to obowiązkowe zapasy. Po wysłuchaniu krótkiego wprowadzenia na temat zakładu i jego możliwości oraz po włożeniu wiecznie potem spadającego kasku maszerowałam z grupą do „wnętrza”, czyli na blok. Dla każdego laika to zupełnie czarna magia. Czego tu nie ma?! Ogromne kotły, generatory, chłodnie. Układy ciepłownicze, układy chłodzące, turbiny, maszyny, pompy zasilające. Wszystko jest lśniące, kolorowe. Każda rurka ma swoje znaczenie. Z jednej strony woda z Odry wpływa i chłodzi co trzeba, a z drugiej wypływa do ciepłego kanału, w którym powinny egzystować ryby i inne wodne żyjątka.
Zastanawiam się jakie umysły potrafiły to wszystko wymyślić. W tych wielkich blokach naprawdę czuło się moc i potęgę roli, jaką spełnia elektrownia. Wreszcie pomieszczenia, w których pracują operatorzy bloku. Są dwa stanowiska. Jedno cyfrowe, z całą masą kolorowych światełek, a drugie takie trochę dawniejsze, analogowe. Tam więcej wymaga się od człowieka. Oba jednak są jakby duszą strzegącą tego, co się dzieje w zakładzie. Gdy odezwie się dzwonek alarmowy, na rysunku ukazuje się „chore” miejsce, a w naszych domach może zamrugać żarówka. Wszędzie ogromna odpowiedzialność.
Udało nam się jeszcze zobaczyć „tarasy”, z których rozciągały się przepiękne widoki. Odniosłam wrażenie, że pracujące osoby są bardzo przywiązane do swego zakładu i swojej pracy, Dało się zauważyć z jaką pasją i chyba miłością jeden z pracujących już wiele lat operatorów opowiadał o każdym zakątku zakładu.
Wychodzę z głową pełną informacji i wrażeń. Elektrownia „Szczecin”, Elektrownia „Pomorzany” i największa nasza, która wytwarza prąd i go sprzedaje. Co by się stało gdyby nagle zabrakło prądu? Jakby wyglądało Gryfino, gdyby pewnego dnia nie rozpoczęła się budowa „Dolnej Odry” albo gdyby pewnego dnia zniknęła z naszego krajobrazu?
Proszę Państwa, opowiedziałam tylko swoje wrażenia. Skorzystajcie jednak, gdy następnym razem „Dolna Odra” otworzy ponownie swoje drzwi. Naszymi przewodnikami byli Dariusz Gliński, gł. inżynier elektrowni ds. wytwarzania energii oraz inż. Marek Kowalski z biura kontaktu zewnętrznego.
TWS






Napisz komentarz
Komentarze