Udało mi się zarejestrować na szczepienie poprzez rządową stronę, termin miałam w miarę szybko, bo tydzień po rejestracji. Niestety 3 dni przed terminem szczepienia mój termin został przełożony na za tydzień. Jak się można domyślać, skończyły się szczepionki i oczekiwano dostawy.
Przypomnę, że punkt dopiero co otwarty, a po tygodniu już nie miał szczepionek...
Ok, nadszedł dzień szczepienia. Przyjechałam na umówioną godzinę, a pod punktem kolejka 30 osób, w środku kolejni.
Jak się okazało, umówione godziny nie obowiązują, po prostu przychodzisz i stajesz w kolejce. Zresztą co chwilę ktoś przychodził i denerwował się, że jest taka kolejka i kompletnie nie bierze się pod uwagę umówionych godzin.
Początek kolejki zaczynał się przed wejściem do punktu, gdzie pan żołnierz mierzył każdemu temperaturę i wydawał druk do wypełnienia. W środku w poczekalni po 4 krzesła w dwóch rzędach. Ci co siedzieli w pierwszych rzędach to ci, którzy byli następni do wejścia na wywiad przedszczepionkowy.
Gdy ci z pierwszego rzędu wstawali, to ci, którzy siedzieli za nimi przesiadali się do pierwszego rzędu, osoby z trzeciego przesiadali się do drugiego rzędu, a ci z ostatniego do przedostatniego. Nie muszę chyba pisać, jak groteskowo to wszystko wygląda. Jak każdy przesiada się z krzesła na krzesło w swoim rzędzie. To chyba też taki trochę test na odporność, żeby po kolei zaliczać siedzenie na wszystkich krzesłach po innych.
Po wejściu do pierwszego gabinetu przeprowadzany jest wywiad, czy się człowiek dobrze czuje, czy jest zdrowy itp. Żadnego podstawowego osłuchania czy zajrzenia w gardełko. Pani pielęgniarka wypełnia słynny papierek o tym, że zostało się zaszczepionym, jaką serią i kiedy następne szczepienie, dosłownie 3 minutki i po sprawie.
Następnie trzeba przejść do kolejnego gabinetu, gdzie już odbywa się to, na co wszyscy czekaliśmy w tej kolejce, czyli szczepienie.
Jednak tu też musieliśmy znowu czekać, tym razem jakieś 20 minut. Więc zaczęła się tworzyć kolejna kolejka, tym razem do gabinetu nr 2.
W międzyczasie ze szpitala przyszła pani w pięknym kolorowym uniformie, możliwe, że pielęgniarka, wyszła sobie do kogoś, podejrzewam, że do znajomego z kolejki. Niestety, zaraz weszła też do gabinetu nr 2, do którego czekało już sporo osób i uwaga, wyszła z potwierdzeniem szczepienia i 2 strzykawkami.
Podejrzewam, że nie dostała ich na pamiątkę, a za chwilę w ustronnym miejscu zaszczepi znajome osoby z kolejki. Jak dla mnie żenujące zachowanie, tym bardziej, że ludzi w kolejce było bardzo dużo. Wszyscy czekali zdenerwowani, bo szczepienie miało być na godzinę, a w rezultacie wszyscy długo czekaliśmy. Najpierw żeby wejść do poczekalni, później do gabinetu nr 1, a potem do gabinetu nr 2.
Następnie jeszcze 15 minut czekania na ewentualne wstrząsy poszczepienne, jeśli wszystko było ok, można było w końcu wyjść!
Czy to faktycznie powinno wyglądać w ten sposób?
(dane czytelniczki do wiadomości redakcji)







Napisz komentarz
Komentarze