Drzewa, których już nie ma, szuwary „rozmawiające” z księżycem i zagubiony w fioletach koń. Można zobaczyć twarze nienaruszone czasem i postacie z książkowych kart. Ktoś powiedział: malarstwo jest milczącą poezją, a poezja mówionym malarstwem. Poeta w każdej spadającej kropli usłyszy nuty, malarz w każdej szarości zobaczy błękity. Artyści inaczej postrzegają rzeczywistość, widzą często to, czego my nie zauważamy.
Olek „gra” symbolami”. Obrazy Chmielewskiego jednym się podobają, innym nie. No i dobrze. Takie jest prawo każdego człowieka – mieć swój gust. Każdy wernisaż powinien być jednak wydarzeniem, okazją do spotkania i porozmawiania osztuce, życiu, tworzeniu. Tak jest na każdym otwarciu wystawy Olka, który jest gadułą, ale we wszystkim co mówi wyczuwa się ogromna pasję i prawdę.
Międzyodrze to bogatej przyrody zakole. Śpiew ptaków jest odpoczynkiem, a w kroplach rosy tańczą symbole. Olek Chmielewski
Tym razem opowiadał nie tylko o miłości. Opowiadał historie niektórych obrazów. O pędzącym, zabłąkanym koniu, o podglądaniu tańczących żurawi, o nocnej ciszy za gryfińskim mostem. Za gryfińskim mostem leży głaz z wykutymi przez Olka inicjałami TiA. Jest to ciekawostka, o której można przeczytać w bardzo ładnie wydanej książce „Nowa Amerika”. A głaz na pewno przetrwa wieki.
Tamara mówiła o niełatwej sztuce pozowania, o jeszcze większej trudności przekonania malarza, że to co namalował jest złe i trzeba poprawić. Urażona duma artysty, a w dodatku mężczyzny, wywołuje natychmiast burzę z piorunami. Mężczyzna zawsze ma rację, a szczególnie wtedy, kiedy jej nie ma. Po burzy jest cisza i… poprawianie.
– Jestem krytykiem od urodzenia. Urodziłam się widocznie z tą „przypadłością”. W każdym obrazie zauważę, że coś jest nie tak. Moja ciotka była malarką i pewno w moich genach również tkwi ten taki trochę inny sposób patrzenia – powiedziała Tamara Krupa.
Na otwarciu wystawy pojawiła się niewielka grupka stałych bywalców interesujących się życiem kulturalnym naszego miasta. Znajomi, przyjaciele. Dziwi trochę nieobecność osób, które powinny się pojawić. Trudno.
Przy okazji powtórzę: przydałaby się większa galeria. Mała salka nie nadaje się do eksponowania tego rodzaju prac. Cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. W nowej Rybakówce jest większa sala, ale Aleksander Chmielewski, z sobie tylko wiadomych powodów, nie chce tam wystawić swoich prac. Ma sentyment do „władz” biblioteki i tu ukłon w stronę Sylwii Mencel jeśli chodzi o panującą tam atmosferę i życzliwość. Przydałaby się jeszcze malutka kawiarenka, no bo jak tu czytać wiersze, dyskutować o świecie zaklętym w obrazach, o znikającej bezpowrotnie przyrodzie bez kawy, lampki wina i cieni dawnej cyganerii.
Wystawa będzie czynna do 2 czerwca. Naprawdę warto obejrzeć.
TWS








Napisz komentarz
Komentarze